Strona:Karol May - Walka o Meksyk.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie mogę... — rzekł cesarz.
Mejia postanowił wygrać ostatni, najwyższy atut.
— Niech Najjaśniejszy Pan nie zapomina o cesarzowej. Może da się Ją uratować. Może oczy Jej nabiorą znów dawnego blasku, na widok człowieka, do którego należy Jej dusza, serce i życie. Czyż ma wpaść w mrok beznadziejnej męki ducha na wiadomość, że człowiek ten umarł jak złoczyńca?
Cesarz wyjął ręce z dłoni generała i pokrył niemi bladą twarz.
— O kim mówicie, o kim?
— O Tej, którą Wasza Cesarska Mość może i musi uratować przez uratowanie własnej osoby.
— Karolino, Karolino!
Przez palce cesarza przesączyło się kilka łez. Był głęboko wzruszony. Pierś zaczęła falować. Łkał głośno, nie odejmując rąk od twarzy.
— Najjaśniejszy Panie! — szepnął błagalnie generał wciąż jeszcze klęczący.
Maksymiljan opuścił ręce i rzekł, zalewając się łzami:
— Generale, poruszyłeś strunę, której dźwiękowi oprzeć się nie potrafię.
Generał wstał z klęczek.
— Wielki Boże, a więc wziąłeś w swe ręce serce cesarza i kierujesz niem?
— Tak, Bóg ujął je w swe dłonie, — odparł Maksymiljan. — Nie chcę, aby moja Karolina żyła w obłędzie, jeżeli ode mnie zależy rzucenie światła na biedną jej duszę. A więc uważacie ratunek za możliwy?

101