Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   66   —

— O, tego znam.
— A on zna mnie. On wam powie, że nie jestem tym, za którego mnie uważacie.
Kowal spojrzał na mnie pytająco, ja zaś odpowiedziałem:
— Nie potrzebujemy się tak bardzo śpieszyć. Zobaczymy najpierw, co ma w kieszeniach.
Przeszukaliśmy je, co się oczywiście nie odbyło bez objawów złości ze strony związanego. Znaleźliśmy wcale znaczną kwotę pieniężną i trochę drobiazgów, jakie zwykle się nosi przy sobie i włożyliśmy to napowrót do kieszeni. Kowal, który był miękkiego usposobienia, zapytał:
— Czyż się nie pomyliłeś, effendi?
— Nie, jestem swego pewien. Zatrzymamy go, chociażbyśmy nic nie znaleźli. Teraz zbadamy jego konia.
Żona kowala zachowywała się dotychczas spokojnie. Teraz, kiedyśmy wyjść zamierzali, zapytała:
— Czy mam go pilnować?
— Tak — odrzekł mąż.
Podniosła się z posłania, zapaliła kilka trzasek i rzekła:
— Idźcie spokojnie! Gdyby spróbował się ruszyć, podpalę go natychmiast. Nie nadarmo siedziałam tam w jamie!
— Dzielna kobietka — mruknął kowal. — Prawda, effendi?
Koń stał jeszcze przywiązany do bramy kuźni. W torbach przy siodle było tylko trochę żywności.
— Co teraz rozkażesz? — pytał kowal.
— Najpierw zaprowadzimy konia tam, gdzie mój.
— A potem?
— Potem zapakujemy jeńca tam, gdzie ty z żoną siedziałeś.
— A potem?
— No, potem zaczekamy na moich towarzyszy.
— A co się potem z nim stanie?
— Każę go odprowadzić do Edreneh.