Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/508

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   480   —

tam w stajni w Edreneh, zamiast zostawić przy życiu! Ciekawy jestem, kto są dwaj inni, ale muszą także zginąć. Szatan ich chroni, bo inaczej nie byliby uciekli z Menliku.
— Niezawodnie głupio tam zabrali się do tego.
— Tak, a posłańców jeszcze niema. Nie pozostaje nam nic innego, jak sobie samym dopomóc. Nie zrobimy też tego bez zysku. Koń jego wart, żeby ich wszystkich czterech uśmiercić. Broń jego ma być także doskonała. Nie mogę się doczekać powrotu Mibareka. Jeżeli nam się uda pozbyć dziś tych prześladowców, to pierzchną wszelkie obawy. Z prawdziwą rozkoszą wbiję temu łotrowi nóż w serce.
— Tego nie zrobisz!
Z tym okrzykiem na ustach wskoczyłem do środka i uderzyłem go pięścią tak, że padł natychmiast.
Pozostali dwaj wytrzeszczyli na mnie oczy i siedzieli przez kilka sekund bez ruchu. To wystarczyło. Pochwyciłem Baruda za gardło i ścisnąłem tak silnie, że machnąwszy kilka razy rękoma, rozciągnął się na ziemi jak długi.
Halef rzucił się na klucznika, który z przerażenia zapomniał o obronie.
Potrzymałem Baruda jeszcze przez kilka chwil, dopóki zupełnie nie przestał się ruszać. Stracił przytomność tak samo jak Manach. Potem pomogłem Halefowi związać klucznika.
Następnie położyliśmy obydwu obok siebie plecami tak, że jeden miał głowę przy nogach drugiego. Dokoła tych dwu ciał owinęliśmy potem linewkę tak mocno, że nie mogli bezwarunkowo poruszyć się bez obcej pomocy. Klucznika skrępowaliśmy oczywiście tak samo przezornie.
Zbadaliśmy ich kieszenie i torby przy siodłach, leżących obok. Owocem poszukiwań były wszystkie przedmioty, skradzione Ibarekowi i wiele innych rzeczy. Zwłaszcza Manach miał przy sobie bardzo znaczną kwotę.
Klucznik przypatrywał się naszej czynności, nie