Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/490

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   462   —

jego walczyły o lepsze gniew i zakłopotanie. Patrzył dokoła bezradnie, a wkońcu odrzekł:
— Mylisz się. Nie poleciłem was prosić do siebie na rozmowę, lecz kazałem was rzeczywiście zaaresztować.
— Rzeczywiście? Trudno mi w to uwierzyć. Wszak macie od najwyższego sądu nakaz postępować sprawiedliwie i ostrożnie. Co spowodowało twój rozkaz?
— Znieważyliście czynnie jednego z moich kawasów, a nadto ty naraziłeś życie jednego z mieszkańców na niebezpieczeństwo.
— Hm! Jak słyszę, przedstawiono ci rzecz niezgodnie z prawdą. Skarciliśmy jednego z kawasów, bo zasłużył na to, a ja uratowałem życie jednemu z mieszkańców, porywając go na siodło. Mój koń byłby go podeptał, gdyby nie moja przytomność umysłu.
— To brzmi zaiste inaczej, niż mi doniesiono. Muszę zbadać, po czyjej stronie jest prawda.
— To badanie zupełnie zbyteczne. Czyż nie widzisz, że twoje słowa zawierają zniewagę dla mnie? Słowa moje nie powinny budzić żadnej wątpliwości w tobie, a jednak ty chcesz wprzód badać! Nie wiem, co mam myśleć o twej uprzejmości i oględności.
Poczuł się w kozi róg zapędzonym i odpowiedział półgębkiem:
— Nawet jeśli masz słuszność, to właśnie należy przeprowadzić śledztwo, aby oskarżycielom dowieść, że masz słuszność.
— Na to się zgadzam oczywiście.
— Więc zsiądź z konia. Zaraz rozpocznę przesłuchanie.
Rozmowę prowadziliśmy tak głośno, ze każdy z obecnych mógł rozumieć każde słowo. Teraz zaczęli się ludzie cisnąć, by jeszcze lepiej widzieć i słyszeć. Szeptali do siebie swoje uwagi, a spojrzenia, rzucane na nas, dowodziły wyraźnie, że mieli przed nami odpowiedni respekt. Tak, jak ja, nikt chyba nie obszedł się z ich kodżą.
Czcigodny ten urzędnik usiadł na swoim fotelu.