Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   260   —

— Skądże?
— Miałem przyjemność rozmawiać o panu z bardzo piękną i młodą panią.
— Piękna? Młoda? Gdzież to?
— Zdaje się, że dużo ich pan zna.
— Dosyć.
— Oczywiście. Wszak pan podróżuje po to, żeby sobie żonę wyszukać.
— Ach, do pioruna! Teraz już wiem, kogo pan ma na myśli: służącą gospodyni z kubłem kwaśnego mleka w...
— Czy i za pana mieszała to mleko?
— Od rana do wieczora. Ma, zdaje się, do tego szczególne zamiłowanie.
— Każdy ma jakąś namiętność. Jej mąż, gospodarz także.
— Jaką? Czy gburowatość?
— Nie, to było tylko przyzwyczajenie. Jego namiętnością jest, nie oddawać znalezionych przedmiotów.
— Czy znalazł co?
Wyjąłem portfel i podałem Albaniemu.
— Mój portfel! — rzekł zdumiony. — To znalazł ten gospodarz?
— Tak i to za pańskiego jeszcze pobytu.
— A to łajdak! Skądże to jednak, że oddał go wam, skoro zataił przedemną?
— Zmusiłem go do tego. Wspomniana donna zdradziła mi, gdzie schował.
Opowiedziałem mu całe zdarzenie, poczem on otworzył portfel i przekonał się, że niczego nie brakowało.
— Pan rzeczywiście naraził się dla mnie na niebezpieczeństwo — rzekł. — Dziękuję panu!
— Przez pana? O nie! Ujmując się za pokrzywdzoną, nie przypuszczałem, że pan tam był wogóle. Nie ma pan zatem względem mnie żadnych zobowiązań.
— A ta biedna dziewczyna! A więc zamknął ją! A ja szukałem jej po wszystkich kątach i nie mogłem nigdzie znaleźć.
— Chciał się pan z nią oczywiście pożegnać?