Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   192   —

— Nie, zapewniam was o tem.
— To niechaj wyjdzie!
Grubas nie chciał widocznie, bo nastąpiła dłuższa, półgodzinna wymiana słów. Tymczasem ustawili się Osko i Omar na dwu rogach, obsadzonych przedtem przezemnie i Halefa. Otrzymali oni polecenie zrobić użytek z broni za najlżejszym objawem wrogiego postępowania.
— Allah niech wam przebaczy! — usłyszałem głos farbiarza. — Muszę się za was poświęcić. Jeśli mnie zabije, to pamiętajcie o mojej żonie i dziecku!
Brzmiało to tak tragikomicznie, że z trudem wstrzymałem się od głośnego śmiechu.
Wyszedł z chałupy. Widziałem niejednego człowieka w stanie zawstydzenia, zakłopotania i trwogi, ale takiej fizyognomii, jaką przedstawiał teraz grubas, nie miałem dotychczas przed oczyma. Nie śmiał podnieść oczu i drżąc cały stanął, w drzwiach.
— Chodźno tu, na róg! — rozkazałem. — Ci dwaj waleczni mężowie będą czuwać na razie, aby twoi towarzysze nie rozpoczęli kroków nieprzyjacielskich.
— Zostaną spokojnie w chacie — zapewniał.
— Spodziewam się, że zrobią to w obawie o ciebie! Nic ci się nie stanie, ale w razie najmniejszej próby z ich strony, wbiję ci ten nóż między żebra.
Powiedziałem to groźnie i pokazałem mu sztylet.
Farbiarz chwycił się natychmiast oburącz w okolicy żołądka i przestraszony zawołał:
— Panie, pomnij, że jestem ojcem rodziny!
— A ty, oddając mnie mordercom, pytałeś o moją rodzinę? Chodź!
Wziąłem go za rękę i pociągnąłem poza róg, gdzie stał Halef i sahaf Ali.
— O cudzie Allaha! — zawołał hadżi. — Coza bryła mięsa! Czy składa on także po kilka tysięcy jaj na godzinę?
Farbiarz nie miał czasu odpowiedzieć na to niepojęte pytanie. Ujrzał sahafa i zawołał: