Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   145   —

nad ogniem. Chciałem się na nich popatrzyć, ale nie mogłem oczu otworzyć, ani się ruszyć.
Czyż byłem istotnie tylko duszą, tylko duchem? Tam w górze, gdzie przedtem była głowa, n a jej tylnej stronie, bolało mnie i piekło żarem piekielnym. Wydało mi się teraz, jak gdybym głowę jeszcze miał, ale dziesięć, sto, tysiąc razy większą niż przedtem i zawierającą w sobie morze płomieni wnętrza ziemskiego, na którego wyspach Wulkan z milionami cyklopów kuje i kuje...
Z początku czułem tylko głowę, ale zauważyłem niebawem, że mam także korpus, nogi i ręce; tylko ruszyć niczem nie mogłem. Natomiast słyszałem z największą dokładnością każde słowo, wymówione tam, przy ogniu. Doszedł mnie nawet tętent kilku koni. Dwu jeźdźców zsiadło przed domem.
— Kalyndżi gelir — gruby nadchodzi! — rzekł jeden z nich. Czy nie był to głos tego, z którym dojechałem aż do chałupy? Skąd on się tu wziął? Wszakże dalej pojechał!
— We bir ikindzi — i jeszcze jeden! — odezwał się inny głos.
— Kim dir — kto to?
— Jahu, bre silahdżi Dezelim Ismilandan — hej, rusznikarz Dezelim z Ismilan.
Usłyszałem, że wszyscy, którzy byli w izbie, powychodzili i witali przybyłych żywymi okrzykami radości.
— Achmaki tut-dinic — schwytaliście tego głupca? — spytał jakiś zapasiony głos z zewnątrz.
Poznałem ten głos: był to głos grubego piekarza-farbiarza z Dżnibaszlu. Cóż to? Czy chciał mnie przez tego głupca rozumieć? O gdybym tak tego człowieka choć na chwilę dostał w swe ręce, jabym mu... ach, palce mi się zgięły, ścisnąłem pięść! Co to gniew potrafi!
— Ewwet, aldat-dik onu — tak, okpiliśmy go.
Słowa te wypowiedział żebrak, więc kula moja go nie dosięgła.