Strona:Karol May - W sidłach Sefira.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dach i otworzyłem wskazane drzwi. Zastałem tam onbasziego i pięciu żołnierzy. Ten wystąpił ku nam, aby nam zagrodzić drogę; odtrąciłem go z surowem „ruh min han![1], co go tak ogłuszyło, że, zanim się połapał, staliśmy już w następnym pokoju.
Liczne grono cywilnych urzędników siedziało, paląc, na poduszkach; w pewnej odległości od nich — kilku oficerów, a na uboczu, zupełnie sam jakby odosobiony czy zgoła omijany, siedział namiestniku, w skupienie, nie paląc. Przy naszem wejściu podniósł głowę. Gdy poznał przybyszów, zerwał się z miejsca, podbiegł do drzwi, rozkrzyżował ręce, aby odciąć nam odwrót, i krzyknął:
— Oto są zbiegłe łotry! Są tu znowu! Łapcie ich, trzymajcie, żeby nie mogli już umknąć!
Inni wstali szybko i spojrzeli na nas z przerażeniem. Odwróciłem się do namiestnika i powiedziałem tonem najspokojniejszym:
— Nie unoś się! Nie mamy bynajmniej zamiaru opuszczać tego pokoju, zanim nie osiągniemy swego celu. Przychodzimy, aby pomówić z tobą. Masz, sądzę, trochę wolnego czasu?

— Czas? Tak, mam dla was czas, łotry, zbiry,

  1. Nabok.