Strona:Karol May - W sidłach Sefira.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Czy namiestnik nie śpi? — zapytałem.
— Nie! — odpowiedział żołnierz.
— Musimy go w tej chwili widzieć. Trzymajcie nasze konie.
— Nie wolno nam nikogo w puszczać.
— Czemu?
— Przybył ze Stambułu oficer, wysłannik Padyszacha, którego niechaj Allah ma w swej opiece. Mają konferencję i nie wolno im przeszkadzać.
— Musimy jednak widzieć się z nim. Oto macie tutaj w nagrodę za dobrą wolę!
Wcisnąłem mu do ręki srebrną monetę; popatrzył na nią pod światło, by zobaczyć, ile dostał, i rzekł:
— Panie, twoja łaskawość przewyższa moje rozkazy. Dajcie mojemu arkadasz[1] konie; dobrze je przypilnuje; a ja wejdę, aby wywołać do was kol agasiego, który ma służbę.
Poszedł i po chwili wrócił w towarzystwie oficera. Ku mojej radości był to dzielny stary kol agasi, który tak moco wierzył w mój wpływ na seraskiera. Gdy nas ujrzał i poznał, klasnął ze zdziwienia w dłonie i rzekł:

— Wy tutaj, wy? Effendi, to zuchwalstwo!

  1. Kolega.