Strona:Karol May - W sidłach Sefira.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jak ja, i razem z końmi odprowadzeni do odległego i ukrytego miejsca, gdzie, przy świetle naprędce zapalonego ognia wypróżniono nam kieszenie i zabrano wszystko, co mieliśmy przy sobie. Potem ludzie zostali zarżnięci, jeden po drugim, straszliwie zarżnięci! Czy widziałeś kiedy, jak gassab[1] swe zwierzęta zarzyna?
— Tak.
— Zupełnie tak samo wyglądało, kiedy im po kolei zadawano nożem śmiertelne ciosy w serce. Dreszcz mnie przechodzi na samą myśl o tem! Ja miałem zostać przy życiu, ja sam, bo musiałem podpisać dokumenty, które ci mordercy chcą przedstawić, aby otrzymać pieniądze, dużo pieniędzy.
— Czy już to uczyniłeś?
— Tak. Czy myślisz, że mogłem tego nie zrobić? Sefir stał nade mną z wymierzonym nożem i dyktował mi. Gdybym się przez jedną chwilę wzbraniał, byłbym też przebity.
— Gdzie podpisywałeś papiery?
— W izbie obok nas.
— Czy był tam przybór do pisania?

— Był przybór i inne konieczne rzeczy, jak lak do pieczęci. Musiałem przypieczętować sygnetem

  1. Rzeźnik.