Strona:Karol May - W pustyni nubijskiej.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

było. Dowiedzieliśmy się, że stary kapral skorzystał z nieobecności komendanta i pojechał szybko nad Nil napoić wielbłądy i wory świeżą wodą napełnić. To własnowolne zachowanie się przejęło porucznika obawą. Usiłowałem go uspokoić, lecz on rzekł z gniewem:
— Nie broń go, effendi! Nie jesteśmy zwykłymi podróżnymi, lecz żołnierzami, dlatego wśród nas musi panować surowa karność. Ten onbaszi[1] nie miał prawa opuszczać stanowiska bez mego pozwolenia.
— Bezwątpienia. Bądź co bądź ma on dobre zamiary.
— Może, ale przy dobrych zamiarach niejedno głupstwo można popełnić. Nikt nas przecież widzieć nie powinien, a tymczasem ten człowiek jedzie w trzydzieści ludzi i przeszło czterdzieści wielbłądów w okolicę, gdzie go bezwarunkowo muszą zauważyć.
— W takim razie przedstawiłeś mi go fałszywie.

— Jakto?

  1. Kapral.
44