Strona:Karol May - W pustyni nubijskiej.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przed wejściem w towarzystwie poganiaczy, wynajętych w Korosko.
I tu nie miałem czego szukać, gdyż to, o czem Murad mówił z przewodnikami, było mi obojętne. Więc teraz dokąd? Wydało mi się rzeczą najbardziej odpowiednią pójść w podbliże studni, która leżała nieopodal od drugiego ogniska. Właśnie ruszałem z miejsca, kiedy usłyszałem za sobą tętent zbliżającego się wielbłąda.
Jeździec musiał tę miejscowość znać bardzo dobrze, gdyż pomimo ciemności jechał wcale szybko. W każdym razie zdążał także do studni. Nie mogłem już nawet marzyć o tem, aby go wyprzedzić i ukryć się w jej pobliżu, a ponieważ był już za mną niedaleko, musiałem usunąć się nabok. Zaledwie parę kroków zrobiłem, kiedy przybysz zawołał.
— Hej, strażniku! Gdzie światło?
Głos ten wydał mi się znajomy, nie mogłem sobie jednak przypomnieć, gdzie go słyszałem i kiedy. Wiedząc, że człowieka tego przyjmą ze światłem, musiałem się schować czem prędzej. Zakradłem się

131