Strona:Karol May - W pustyni nubijskiej.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sznie odeszli. Wyładowałem ich pistolety i strzelby, ażeby podczas transportu zapobiec jakiemu nieszczęściu, i przy tej sposobności przekonałem się, że mieli naboje sporządzone z gwoździ i ołowianych siekańców. Byli to zatem strzelcy bardzo niebezpieczni i pozbawieni wszelkich uczuć ludzkich. — — Wielbłąd mój klęczał jeszcze spokojnie na tem samem miejscu, na którem z niego zsiadłem. Zaniosłem tam zabraną broń, związałem ją sznurem i zdobycz tę przymocowałem do siodła. Potem dosiadłem wielbłąda i popędziłem przed siebie, aby odszukać porucznika i Ben Nila. Nie wątpiłem, że wkrótce na nich natrafię, zwłaszcza, że ślady były wyraźne. Nie pomyliłem się, bo już po pięciu minutach jazdy zobaczyłem wdali jeźdźców, stojących cicho obok wielbłądów, które się na ziemi pokładły.
Radość porucznika i Ben Nila była ogromna, a pierwszy z nich zawołał:
— Chwała Allahowi, że przybywasz! Od chwili, kiedy nas skrępowano, aż dotąd, tyleśmy strachu przeżyli, jak jeszcze nigdy. Wyobraź sobie, jakeśmy się niepo-

112