Strona:Karol May - W pustyni nubijskiej.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wrócił się ani razu; a przecież mogłem łatwo wpakować mu kulę w grzbiet.
Nie byłem bardzo dumny z przebiegu naszej rozmowy, bo bądź co bądź położenie pojmanych było obecnie jeszcze gorsze, niż przedtem. Teraz już tylko kule mogły tę sprawę rozstrzygnąć. Przerażała mnie myśl, że może zajść konieczność zabicia kilku ludzi, postanowiłem więc strzelać tylko w razie ostatecznym, to jest, gdybym nie zdołał w inny sposób uwolnić moich towarzyszów z niewoli.
Mój interlokutor dojechał do swoich ludzi, i wtedy dopiero wtył się obejrzał. Nie zobaczył mnie, gdyż już byłem ukryty za wysoką i szeroką na łokieć falą piasku, którą pośpiesznie usypałem, by mi w razie potrzeby służyła za osłonę. W ciasnem wgłębieniu leżała lufa strzelby tak, że przy mierzeniu nie było widać głowy. Ażeby móc szybko nabijać, położyłem sobie kilka naboi pod ręką.
Obcy rozmawiał przez chwilę ze swoimi ludźmi, poczem obił się o moje uszy głośny szyderczy śmiech na cztery głosy. Uważali groźby moje za pusty dźwięk

106