Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Modliłem się i mam tę pewność, że szczera z głębokiej wiary płynąca modlitwa wysłuchana być musi, — odrzekł Sali. — Jest ona, według słów koranu, jak ten ogień, który nawet najtwardszą rudę przetapia na metal!
— Głupiś! — drwił szeik. — Żaden Bóg, żaden prorok nie może być w sprzeczności z własnemi przykazaniami. Wszak sam Allah nakazał zemstę w słowach: — „Oko za oko, życie za życie!“ — I prorok nie byłby dzisiaj prorokiem, gdyby mieczem nie utorował drogi swojej nauce! Widzisz zatem, iż postępuję według przykazań Allaha i proroka, i że stoją oni prawami swemi po mojej stronie, gdy przy tobie pozostaje jedynie szejtan.
— Znam pewną naukę, która uczy wręcz czegoś przeciwnego, a która zabrania zupełnie zemsty.
— Masz na myśli zapewne naukę chrześcijańską. Ale wraz z nią jesteś głupi! Trzeba mieć przewrócone w głowie, aby coś podobnego postanawiać i głosić. Życie wykazuje najlepiej, iż nauka ta nie ma sensu, i że wyznawcy nie mogą się dzisiaj stosować do niedorzecznych jej przykazań. Chrześcijanie wolą raczej kłamstwo, niż prawdę, karę, niż przebaczenie, wojnę, aniżeli pokój... A ten twój Kara Ben Nemzi nie lepszy jest wcale od innych swoich współwyznawców.
— A jednak ja mu wierzę, gdyż mówi zawsze to, co myśli.
Allah w‘ Allah! Muzułmanin wierzy chrześcijaninowi! Naprawdę oszalałeś i masz nadzieję,

141