Strona:Karol May - U stóp puebla.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A więc siadaj bezzwłocznie, jeśli nie chcesz dostać kulki!
Spełniając wrzekomo rozkaz, zbliżył się do miejsca, gdzie wisiała jego flinta. Podniosłem się szybko, odgrodziłem go od strzelby i, wskazując na posłanie, rzekłem:
— Nie tu, ale tam masz pójść! Uwijaj się szybko, bo wyczerpiesz moją cierpliwość.
Stał przede mną i błyskał wściekłemi ślepiami.
— Ruszaj! — powtórzyłem. — Jestem Old Shatterhand, a tu siedzi Winnetou, o którym poprzednio mówiłeś. Chciałeś widzieć nas na palu męczeńskim, a oto musisz oglądać także w innych warunkach.
Wybuchnął wzgardliwym śmiechem.
— Czy sądzisz, że mnie przerażą wasze imiona? Nic podobnego! Skoro tylko was ujrzałem, wiedziałem już, kim jesteście.
— Domyślałem się.
— Przybyliście tutaj, aby zabijać, ale biegliście sami w objęcia śmierci. Czy wiesz, kim jestem?
— Kim?
— Nie Zuni, lecz jednym z owych wojowników Yuma, którzy tu przybyli wraz ze swoim wodzem i jego białą squaw. Dziś czeka cię odwet za hacjendę del Arroyo i za Almaden alto!
Odwrócił się ode mnie i podszedł do posłania, ale nagle wykonał błyskawicznie zwrot i skoczył do drzwi, odsuwając zasłonę skórzaną. Mogłem go jeszcze zatrzymać kulą, ale nie chciałem zabijać. Żona