Strona:Karol May - U stóp puebla.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mam głęboki szacunek dla twojej domyślności, ale w tym wypadku na pewno się mylisz.
— Twierdzę, że Zuni poznał nas, skoro tylko zobaczył, i że grzeczność jego była tylko maską.
— Jeśli masz słuszność, może to pociągnąć za sobą nieprzyjemne skutki. Zechcą nas tu schwytać?
— Prawdopodobnie.
— W takim razie musimy czem prędzej odjechać.
— Nie, bynajmniej.
— Człowieku, chcesz, żeby nas schwytano?
— Nic podobnego.
— Ale to się na pewno stanie, jeśli poczekamy, aż tu przybędą.
— Nie będziemy czekali, bo, jeśli się nie mylę, są już przed domem.
— Tak myślisz?
— Tak. Prawdopodobnie przyjechali wraz z kobietą.
— I są przed domem?
— Tak.
— Pioruny! A my tu siedzimy przy drzwiach otwartych, przy samem ognisku. Parę strzałów wystarczy, aby nas sprzątnąć!
— Nie lękaj się! Meltonowie chcą nas schwytać żywcem, a dlatego wcale nie schwytają.
Poszedłem po sztuciec, żeby mieć go wpogotowiu. Korzystając z okazji, zbliżyłem się do drzwi i ściągnąłem skórę, pozostawiając otwarte tylko wąskie