Strona:Karol May - U stóp puebla.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gdym się zaczął zastanawiać i baczniej obserwować, wykryłem powód niechęci. Była nią przesadna uprzejmość Indjanina. Zazwyczaj bowiem czerwonoskórzy są powściągliwi, zwłaszcza w stosunku do nieznajomych, których obdarzają życzliwością dopiero po dokładnem poznaniu. Zuni natomiast traktował nas niczem starych miłych znajomych i okazywał wręcz zadziwiającą wylewność. A przecież rozmawiał z Judytą i Meltonem. Czyżby mu istotnie nie powiedzieli, że przyjazd ich do puebla ma być zachowany w sekrecie?
Jeszcze coś ponadto wzbudziło we mnie nieufność. Żona Indjanina wyszła z domu natychmiast po naszem przybyciu i nie wracała. Za drzwiami grzmiało, błyskało, deszcz padał Jak z cebra. Gdzie się mogła zapodziać ta kobieta podczas takiej burzy? Ważny musiał być powód, który wygnał ją z domu, tem bardziej że mąż sam podejmował się usług, właściwych kobiecie.
Do tych usług należało również przyrządzenie posiłku dla gości. Zuni podał nam ćwierć pieczonej zwierzyny, pokrajał ją, ale sam nie brał udziału w wieczerzy. Tłumaczył się, że jadł niedawno.
Nie dowierzałem. Wszak stał na górze, pod deszczem, jak strażnik, któremu nie wolno opuszczać posterunku. Dopiero gdy nas zobaczył, zbiegł nadół. Im dłużej się zastanawiałem, tem bardziej wzrastały moje podejrzenia. Mogło się wydawać, że wypatrywał nas z góry. Postanowiłem mieć się na baczności. Zaniosłem broń do jednego kąta, wraz z siodłami.