Strona:Karol May - U stóp puebla.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gdy usiłowałem zahamować krwotok, szeptał jakby nieprzytomnie, powoli, z długiemi pauzami:
— Schwytany — pojmany! — Winnetou — Shatterhand — psy! — Ograbiony — zakłuty — przez Tomasza — przeklęty Judasz — przeklęty Iskarjota. — O zemsty, zemsty — zemsty!...
Bredził półprzytomnie. Wykorzystałem ten stan, aby się czegoś dowiedzieć, i zapytałem:
— Zabrał pańską część pienędzy Huntera, ten szubrawiec?
— Tak — pieniądze Huntera!... — potwierdził, nie otwierając oczu.
— A miał wszak tyleż, co i pan?
— Tak, akurat tyleż — —
— A resztę posiada Jonatan?
— Jonatan — — Zemsty... Zemsty!...
— Nie ominie go. Pojedziemy za nim do — —
Czekałem z naprężeniem, co odpowie.
— Do Flujo blanco — Whitefork — wyszeptał.
— Gdzie leży zamek Judyty?
— Jej zamek — — jej pueblo — —
Naraz rozwarł szeroko oczy, wraził mi je w twarz krzyknął:
— Kim jesteś?
— Zna mnie pan.
— Tak, ja... znam ciebie! Old Shatterhand... Winnetou, obaj djabli — — djabli! — Czego się pytasz? Zostaw mnie w spokoju!
— Myślałem, że mamy pana pomścić?
— Pomścić — —! Tak — tak — tak!... Pędźcie za