Strona:Karol May - U stóp puebla.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiek ceny są wygórowane. Większość stores jest jeszcze otwarta. Chce pan pójść ze mną?
— Chętnie. Prędko to załatwimy i będziemy mogli się przez kilka godzin przespać.
Teraz nastąpiło coś, czego się nie spodziewałem. Mianowicie Marta zapytała:
— Czy sądzi pan, że Judyta z Jonatanem Meltonem dojedzie szczęśliwie?
— Sądzę.
— W takim razie, proszę, kupi pan dwa konie i siodło damskie!
— Czy dobrze panią rozumiem? Chce pani dla siebie wierzchowca?
— Tak. Pojadę z panami.
— Niepodobna! Na to nie możemy się zgodzić.
— Czy Judyta nie znosi podobnych trudów podróży?
— Ona podróżuje w karecie. To jest co innego.
Nie mogłem jej jednak trafić do przekonania. Emery musiał w duszy śmiać się z życzenia Marty, zachowywał jednak powagę, i grzeczność, — nie chciał oponować. Zwróciliśmy ją przeto do Winnetou, gdyż byłam przekonany, że wódz lepiej potrafi odmówić, nie urażając jej ambicji. I tak się też stało.
Atak młodej przedsiębiorczej kobiety był zatem zwycięsko odparty. Winnetou, Emery i ja pożegnaliśmy się z Martą. Obaj pierwsi poszli do domu, ja zaś