Strona:Karol May - U stóp puebla.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

by uciec się do fortelu Winnetou. Cóż, kiedy przepadło. Nie mówmy już o tym wypadku, nie przysparzajmy sobie zgryzoty.
— Tak, mówmy lepiej o wiadomościach, które zdołałeś zebrać. Czy masz co ważnego?
— Tak. Jonatan Melton był tu i zatrzymał się z narzeczoną u Plenera.
— Kiedy?
— Wczoraj przed obiadem. Oboje posilili się, zmienili zaprzęg i bezzwłocznie odjechali.
— Karetą?
— Tak. Plener dał im przewodnika. Pojechali przez Acoma do małego Colorado.
— Gdybyż to można było wierzyć! A nuż chcieli sprowadzić nas na manowce.
— W takim razie Plener byłby w zmowie z Jonatanem.
— Niekoniecznie. Jonatan mógł go oszukać, aby i nas okpić.
— Może. Plener robi wrażenie hotelarza, kutego na wszystkie cztery nogi, ale łotrem nie jest na pewno. I pocoby Jonatan się trudził, aby zachować ostrożność? Wszak jest pewny, że zginęliśmy w Dolinie Śmierci.
— Być może. I właśnie dlatego nie zaciera za sobą śladów. Czy to wszystko?
— Nie. Plenerowi nie chciałem zbytnio narzucać się z pytaniami. Zwróciłem się do jego ludzi, ale nic z nich nie mogłem wyciągnąć. Wobec tego wieczorem znów zagadnąłem hotelarza. Powiedział, że dziś przed