Strona:Karol May - U stóp puebla.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Stój! — krzyknąłem, gdyż podbiegł już do drzwi. — Poczekajże chwilę! Wszak Melton nie stoi na schodach, aby panu poczciwie wpaść w objęcia. Miałem na myśli, że albo jest tutaj, albo, co najmniej, był tutaj, i to niedawno — najwyżej przed dwoma dniami.
— My tu bawimy od dłuższego czasu, i nie mieliśmy o tem pojęcia! Nie wie pan, czy jeszcze jest tutaj, czy już go niema? Więc nie mógł się pan dowiedzieć, do jakiego hotelu zajechał?
— Owszem, dowiedziałem się. Prawdopobnie zajechał do saloon Plenera.
— Do Plenera! Bywałem tam kilka razy dziennie Kto wie, czy nie siedziałem z nim przy jednym stole!
— Możliwość taka istnieje!
— I nic nie wiedziałem! Ale to nie mola wina, gdyż nie miałem o tem wszystkiem najmniejszego pojęcia! Pan, pan, pan jest w tem winien! Trzeba było odrazu o niego pytać, skoro tylko przybyłeś do Albuquerque!
— Pytać? Ani mi się śniło! Chętnie przyjmę, na siebie tę przewinę, że byłem ostrożny. Czy mogłem się pokazać? Gdyby mnie zauważył, odrazuby stąd drapnął.
— To prawda. Wybaczy pan! Te miljony całkiem mi rozum zaćmiły.
— Niech się pan skupi. Może pan być przekonany, że nie zaniedbam sprawy. Melton narobił nam