Strona:Karol May - U stóp puebla.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gliśmy ich uniknąć, zawsze musieliśmy gorzko tego żałować.
Kotlina obecna mogła się stać prawdziwem więzieniem dla swoich mieszkańców, gdyż jedna tylka droga prowadziła z niej, — ta mianowicie wąska cieśnina między skałami, o której opowiadała nam squaw.
Kształt miała niemal prawidłowo okrągły, ściany jej wznosiły się jak mury pionowo. Nie było w nich zakrętu, ani odstępu, ani żadnej szczeliny, któraby udostępniła drogę nadół.
Leżąc nawprost wylotu cieśniny, mogliśmy się przekonać, jak wąska była. Starczyło miejsca zaledwie na jednego jeźdźca. Obok tej cieśniny, wiodącej do Flujo blanco, wznosiła się budowla, którą Judyta nazywała swym zamkiem. I, trzeba przyznać, nie bez racji.
Było to pueblo, zbudowane w formie tarasowej. Widać było, że przed wielu, wielu wiekami oderwał się od skał i runął wdół ogromny potok kamieni. Głazów tych użyto do zbudowania puebla. Budowla, oparta o skałę, składała się z ośmiu kondygnacyj, tworzących tyleż tarasów, czyli platform, gdyż każde wyższe piętro było wstecz cofnięte. Sprawiała wrażenie czworobocznej piramidy, przeciętej prostopadle, przyczem jedna połowa była jakgdyby wmurowana w skałę. Na każde piętro prowadziła osobna drabina. Gdyby zabrano tylko najniżej umieszczoną, zamek przeobraziłby się w niedostępną warownię.
Ongi budowla ta doskonale odpowiadała przezna-