Strona:Karol May - Trapper Sępi-Dziób.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zwycięstwo — zameldował z właściwą sobie zwięzłością.
— Czy uciekł który z wrogów? — zapytał Sternau.
— Zaledwie kilku.
— Niech sobie drapie! Zemsta była dosyć krwawa.
— Czy sennor Arbellez żyje?
— Tak. Pójdziemy do niego.
Przyłączył się do nich Bawole Czoło. Nie napomknął nawet o incydencie z przyczyny rannego Meksykanina. Udali się do piwnicy, gdzie znaleźli zwolnionych jeńców pod opieką Miksteków, których posłał Sternau.
Bawole Czoło ukląkł przy Arbellezie.
— Czy zna mnie pan, sennor? — zapytał.
Hacjendero skinął głową.
— Czy bardzo pan cierpi?
Jęk, który wydobył się z piersi starca, był wymowniejszy, aniżeli słowa. Okrutnie musiał cierpieć.
— Wielu odważnych Miksteków zostało rannych w bitwie, — oświadczył Sternau — ale nadewszystko pomoc lekarska należy się sennorowi Arbellezowi. Zanieśmy go do jakiego wygodnego pokoju!
— Ja będę go pielęgnowała — rzekła Marja Hermoyes. — Nie spocznę, dopóki nie wróci do sił.
Sternau pośpieszył naprzód, aby znaleźć odpowiedni pokój. Badanie dopiero wykazało, jak starzec bardzo schudł i zwątlał.
— Pomszczę swego brata Arbelleza — oznajmił

86