Strona:Karol May - Trapper Sępi-Dziób.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak. Z całym oddziałem wpadł w nasze ręce i wszyscy bez wyjątku polegli.
Józefa była nieprzytomna. Strach ścisnął jej serce. Ledwo zdołała wykrztusić:
— Polegli? Straszne!
— Niech się pani pocieszy. Nie żal ich. Zresztą, i tak nie dotarliby z listem do celu, gdyż napadliśmy również na pani ojca, kiedy czatował na lorda. Z jego ludzi nikt nie uszedł. Czy sam ocalał, niewiadomo jeszcze.
— O Boże, o Boże! — jęknęła.
Pah! Nie wzywaj pani Imienia Bożego! Jesteś djablicą; nie możesz się spodziewać pomocy od Boga.
Słowa te przywróciły jej nieco energję.
— Sennor, — rzekła — zrozum, że jesteś w głównej kwaterze mego ojca!
— Chce mnie pani przestraszyć? — uśmiechnął się Sternau.
— Jedno moje słowo, a będziesz jeńcem.
— Myli się sennorita. Oznajmiam pani, że zbliża się Juarez z wojskiem. Wasze błazeństwo dobiega dziś końca. Czy pani przypuszcza, że przybyłbym tutaj, nie zapewniwszy sobie bezpieczeństwa? Hacjenda jest otoczona; pod wałami stoi przeszło tysiąc Miksteków. Teraz mamy was w ręku.
— Jeszcze nie! — zawołała.
W obliczu wielkiego niebezpieczeństwa odzyskała przytomność umysłu. Mimo bólów, zerwała się z hamaku, chwyciła pistolet ze stołu i strzeliła w Sternaua, wołając na pomoc. Strzał chybił, Sternau bowiem uskoczył na stronę. Za chwilę już leżała na ziemi, pod

79