Strona:Karol May - Trapper Sępi-Dziób.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a drugi czerwonobrunatny. To jeździec, którego dziś spotkaliśmy, nikt inny. Miał dwa takie konie.
Uff! Czerwoni mężowie byli jeszcze uważniejsi.
Mówiąc to, wskazał na las, z którego wyłonili się dwaj Apacze na spienionych wierzchowcach.
— Skąd oni wracają?
— Niech mój brat z nimi pomówi!
Skoro się zbliżyli, Sternau zapytał:
— Czy moi bracia tropili ślady?
— Matava-se odgadł — stwierdził jeden. — Prowadzą do miejsca, gdzieśmy spotkali myśliwego.
— A więc to on?
— Tak, to on.
Sternau zmiarkował, że to nie wszystko.
— Ale czemu moi czerwoni bracia tak się zajmują owym myśliwym? — zapytał przywódcy. — Czy, aby odkryli coś jeszcze?
— Tak; Matava-se mniema, że jeździec przeprawił się przez rzekę? Wojownicy Apaczów to samo myśleli, ale, kiedy jechali dalej, odnaleźli jego ślad.
— A więc tutaj wjechał do rzeki, a nieopodal zawrócił z niej? Trudno zrozumieć. Aby tylko napoić konie, nie trzeba wszak wjeżdżać do rzeki. Poza tem, skoro miał tak prędko wrócić na brzeg, poco mu było sitowie? A zatem, należy przypuszczać, że zamierzał się przeprawić, ale z jakiegoś powodu zrezygnował z tego.
— Matava-se jest nader przenikliwy.
Ach, moi czerwoni bracia znaleźli coś?
— Tak. Niech mój brat mi towarzyszy.
Indjanin zaszył się w sitowie, a Sternau szedł za

49