Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Trapper Sępi-Dziób.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Indjanin wskazał ręką na wybrzeże. Sternau powiódł spojrzeniem, nie spuszczając śladu z oka.
— Wjechał do rzeki, — rzekł — lecz przedtem zsiadł, aby zebrać sitowie. A więc chciał się dostać na drugi brzeg; zebrał kilka pęków sitowia, zamierzając dzięki nim ułatwić pływanie koniowi.
— Mój brat słusznie sądzi. Któż to mógł być?
— Być może myśliwy, którego dzisiaj spotkaliśmy. Dążył mniej więcej w tym kierunku. Trzeba jeszcze dokładniej to zbadać.
— Czerwoni mężowie już to uczynili. Matava-se niechaj tu przejdzie i zbada ślad.
Indjanin wskazał na miejsce, wydeptane kopytami. Trzeba było nielada umiejętności, aby coś z tego wywnioskować. Po kilku sekundach Sternau oświadczył:
— Tu pasły się konie, podczas gdy jeździec zbierał sitowie; konie się nieco poróżniły. Przypuszczam że się pogryzły. Być może, wydarły sobie trochę włosów. Trzeba przeszukać, czy się nie znajdą.
— Czerwoni mężowie szukali. Mój brat niech obejrzy ten włos końskiego ogona.
Indjanin pokazał włos.
— Czarnej maści — rzekł Sternau,
— A ten kosmyk?
Czerwonoskóry wskazał kosmyk dosyć krótkich włosów. Sternau obejrzał je dokładniej, poczem odparł:
— Czerwonobrunatny! Ten kosmyk składa się z dolnych włosów grzywy. Jeden koń jest więc czarny,

48