Strona:Karol May - Trapper Sępi-Dziób.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pah! Proszę jeszcze raz o pańską rurkę!
Obserwował teraz zbliżających się jeźdźców, poczem, złożywszy lunetę, powiedział:
— To oni! Na czele jedzie drab, który udawał wysłańca prezydenta. Sennores, pozwólcie mi się zabawić!
Mówiąc to, zeskoczył z konia i wyprowadził go z zagajnika. Usiadł na trawie, nasunął cylinder na twarz i rozwinął nad sobą parasol. Wyglądał tak, jakgdyby już siedział tu od dłuższego czasu. Usadowił się plecami do zbliżających się jeźdźców. Z binoklami na nosie, wyglądał jak człowiek, zatopiony w rozmyślaniach, niespostrzegający przybycia obcych.
Niebawem go zauważono. Przywódca zdumiony osadził konia.
— Do djabła! — krzyknął. — Spójrzcie; tam siedzi ktoś na ziemi!
Towarzysze jego spojrzeli w kierunku oznaczonym i zobaczyli wielki parasol, a pod nim szary cylinder.
— Wszyscy święci, to Anglik! Teraz jesteśmy górą.
Mówiąc to, przywódca rozpędził konia; pozostali poszli za jego przykładem. Zatrzymali się tuż przy Sępim Dziobie.
Hola, sennor, czy to pan, czy to pański duch? — zapytano hurmem.
Sępi Dziób odwrócił się flegmatycznie, podniósł powoli, zamknął parasol, obejrzał ludzi przez binokle i odparł:
— Mój duch!

39