Strona:Karol May - Tajemnica Miksteków.pdf/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Widok aligatorów przerażał. Sadzawka była dla nich za mała, a przytem brak było pożywienia. Z tego powodu już zaczęły pożerać się wzajem, tak, że jednemu brakowało nogi, drugi zaś miał wydarty kawał ciała. Wietrząc ofiarę zebrały się wszystkie pod drzewem. Machając olbrzymiemi ogonami, pożerały hrabiego pożądliwym, głodnym wzrokiem, otwierały i zamykały szczęki. Kłapanie to było niezwykle hałaśliwe; zdawało się, że ktoś uderza mocnemi, drewnianemi deskami.
Alfonso szalał:
— Puśćcie mnie, bestje, łajdaki!
— Mój brat niech ciągnie mocniej — zawołał Bawole Czoło do Apacza.
— Bądźcie przeklęci na wieki! — wołał Alfonso.
— Wystarczy — rzekł Bawole Czoło, mierząc okiem znawcy odległość gałęzi od wody i porównywując ją z długością lassa. — Mój brat otoczy gałąź lassem i zacieśni węzeł!
Apacz wykonał polecenie. Bawole Czoło trzymał dotychczas jedną ręką swego jeńca, drugą zaś podpierał drzewo, na które wdrapał się Apacz. Wymagało to niezwykłej siły.
Nadeszła chwila decydująca.
Hrabia ryczał nieludzkim głosem:
— Wyście nie ludzie, djabły wcielone!
— Nie; właśnie jesteśmy ludźmi, którzy djabłu wymierzają sprawiedliwość, — odpowiedział Bawole Czoło. — Jazda!
Rozległ się przeraźliwy krzyk. Bawole Czoło wypuścił bowiem hrabiego z ręki, potężnie go trąciwszy. Hrabia, przywieszony do drzewa, znalazł się nad wodą. Kołysał się na lassie tam i zpowrotem, a ile razy zbliżał

82