Strona:Karol May - Tajemnica Miksteków.pdf/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Miksteka podszedł ku sadzawce, wyciągnął ramiona i zaczął wołać:
Nikan! Tlatlaka! — Chodźcie tu!
Na to wołanie coś poruszyło się w wodzie. Po chwili wypłynęło na brzeg z dziesięć krokodyli. Były to bestje długości jakichś czterech metrów. Ciała ich przypominały konary pokryte mułem, głowy wyglądały potwornie; otwierały co chwila swe paszcze, pokazując straszliwe kły. Widać było, że są głodne.
Hrabia wydał okrzyk przerażenia.
Obydwaj Indjanie obrzucili go spojrzeniem, pełnem najwyższej pogardy. Indjanin bowiem nie ruszy powieką nawet wtedy, gdy cierpi najsroższe męki. Wierzy w to, że ktoś, kto przy palu męczeńskim wyda choćby jeden, jedyny jęk boleści, nigdy nie dostanie się do Wiecznych Ostępów, jak czerwoni nazywają niebo. Dlatego już dzieci przyzwyczaja się, aby bez jęku znosiły bóle. Dlatego też niemal wszyscy czerwoni pogardzają białymi, którzy bezporównania gwałtowniej reagują na cierpienia wszelkiego rodzaju.
— Czy widzisz te wspaniałe okazy? — pytał Bawole Czoło. — Żaden z nich nie liczy mniej niż dziesięć razy dziesięć zim. — A tu masz lassa, które przyniosłem ze sobą. Zabrałem je służącym hrabiego.
— Rozumiem mego brata — odparł Niedźwiedzie Serce krótko.
— Jak sądzisz, czy wysoko może skoczyć krokodyl ponad powierzchnię wody?
— Tak. Na jeden metr, jeśli ciałem nie dotyka dna jeziora.
— A jeśli dotyka ogonem?

79