Strona:Karol May - Tajemnica Miksteków.pdf/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stał się w okolicę fontanny, tak, że mógł słyszeć każde słowo.
— Powinnam właściwie gniewać się na pana — mówiła Emma. — Tak się niepokoić musiałam z powodu sennora!
— Zupełnie bez potrzeby. Nie takie konie zdarzało mi się ujarzmiać. Zresztą, czarny djabeł tak się uspokoił, że może go dosiąść nawet kobieta.
— Jeden dobry rezultat dała ta impreza — odkryła pańskie incognito.
— A jednak właśnie dlatego, że go używałem, że uważano mnie za zwykłego, przeciętnego myśliwca, nieraz udawało mi się osiągnąć wielkie korzyści.
— Ale mnie mogłeś sennor chyba zdradzić swe incognito! Znam przecież o wiele większą pańską tajemnicę.
— Ah, chyba nigdy nie poznam tajemnicy skarbu królewskiego, jakkolwiek mam wrażenie, że jestem bardzo blisko niego.
— Z czegóż pan to wnosi?
— Z rysunku gór, z biegu wód. Okolica, przez którą jechaliśmy bezpośrednio przed przybyciem tutaj, zgadza się z fragmentem mojej mapy.
— A więc ma pan punkt oparcia. Można szukać!
— Waham się. Mam wątpliwości, czy przysługuje mi prawo.
— Ależ cóż znowu! Nie przeceniam wartości złota, lecz posiadanie jego daje podobno coś, za czem tysiące tęsknią nadaremnie. Trzeba szukać, koniecznie.
— Tak; moc złota jest jednak olbrzymia... W ojczyźnie mam brata — biedaka, uszczęśliwiłbym go nim. Ale

48