Strona:Karol May - Tajemnica Miksteków.pdf/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Serca, którzy przynajmniej walczyli z otwartą przyłbicą.
Don Basilio był popularny; Cortejo znał go również dobrze. Zostawiwszy konia w małem podwórku, ukrytem przed natrętnemi oczami, sekretarz zapukał do drzwi, raz i drugi. W drzwiach pojawiła się zgrzybiała twarz starej baby.
— Czego chcecie?
— Czy lekarz Basilio jest w domu?
— Nie! Nie wiem, gdzie jest i kiedy wróci.
Cortejo wyciągnął z kieszeni srebrnego pesa i, pokazując go starej, raz jeszcze zapytał:
— Czy Basilio w domu?
— Może. Zobaczę. Ale naprzód pieniądze!
— Dostaniesz je, jeżeli się dowiem, że jest w domu.
— Ależ jest, jest. No, a teraz pieniądze!
— Czy mogę wejść do niego?
— Tak.
Cortejo dał starej monetę i wszedł. Zatrzasnąwszy drzwi, zaprowadziła go do komórki bardziej podobnej do chlewu, aniżeli do mieszkania ludzkiego.
— Siadajcie. Zaraz go zawołam!
Po jej wyjściu zaczęł szukać przedmiotu, na którym możnaby usiąść. W „pokoju“ nie było nic, prócz kupy suszonych roślin. Indjanin zjawił się po długiej chwili oczekiwania. Był to mały, chudy człowieczek o ostrych rysach i olbrzymim, jastrzębim nosie, na którym tkwiły wielkie okulary.
— Czego chcecie? — zapytał.

159