Strona:Karol May - Tajemnica Miksteków.pdf/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dwóch; wszyscy trzej opuścili oberżę wczesnym rankiem. Jeden niósł przy wychodzeniu jakieś zawiniątko pod pachą.
— Kto to zauważył?
— Dziewczyna z oberży, która z powodu bólu zęba całą noc nie spała.
— Czy możesz mi jeszcze coś powiedzieć, coby miało dla naszej sprawy znaczenie?
— To same drobnostki. Nie zwraca się na nie właściwie uwagi, dopiero później dają do myślenia. A więc, mały nie mówił nigdy o rodzicach, choć właściwie powinien był płakać z powodu rozstania się z nimi.
— Ah!
— Gdy mówiłam z nim o hrabi i hrabinie, rzadko kiedy nazywał ich: mama, tata, prawie zawsze: ojciec, matka. Wogóle niechętnie wspominał kraj rodzinny, tak, jakby mu tego kto zabronił. Poza tem nie zawsze odzywał się, gdy go wołałam imieniem Alfonso; miałam chwilami wrażenie, że nazywał się inaczej.
— Na Boga! O tem wszystkiem mówisz mi dopiero teraz?
— Z początku niezwracałam na to uwagi. Byłam daleka od podejrzeń. Dopiero tu, w waszym domu, przejrzałam nieco. Podejrzenie przyszło dopiero wtedy, gdy zauważyłam to niesłychane podobieństwo. Ale było już za późno!
— Może i nie za późno. Tego nigdy nie można wiedzieć...
— Ponadto uderzyło mnie podczas podróży, że chłopak wypytywał się ciągle o don Pablo Cortejo, a nie o

147