Strona:Karol May - Tajemnica Miksteków.pdf/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzyszy. Wiodły one ku pastwiskom, których nikt nie pilnował, bo wszyscy vaquerowie znajdowali się jeszcze w hacjendzie. Ślady świadczyły, że schwytano jednego konia, poczem hrabia wraz z towarzyszami udał się w kierunku południowym. Szli za śladami jeszcze jakąś godzinę, poczem Bawole Czoło rozkazał się zatrzymać.
— Dalej nie pójdziemy — rzekł. — Jesteśmy potrzebni na folwarku; wiemy już, że hrabia udał się w kierunku Meksyku. Nie ujdzie nam; znajdziemy go, choćby się krył pod ziemią.
Wrócili do hacjendy.
Tam życie już wracało do codziennego trybu. Vaquerowie, pozostali dla obrony, uprzątnęli zwłoki Indjan i znieśli szańce, usypane przed najazdem. Don Pedro powitał ich radośnie:
— Dzięki Bogu, że przybywacie! Już byliśmy o was niespokojni. Jakże się powiodło?
— Czarny Jeleń nie żyje — odparł Bawole Czoło.
— A inni?
— Zginęli. Uszło tylko sześciu.
— Dokąd się udali?
— Do Meksyku. Odprowadzają hrabiego. Lecz i oni nam nie ujdą.
— A więc sądzicie, że teraz jesteśmy bezpieczni? — zapytał Don Pedro, — że możemy wrócić do spokojnego życia? Ale co zrobimy z trupami, gdzie je pogrzebiemy?
Przez twarz Bawolego Czoła przemknął tajemniczy półuśmiech.
— Nie będziemy chyba zanieczyszczać powietrza hacjendy. Najlepiej pochować je wpobliżu góry El Reparo.

129