Strona:Karol May - Tajemnica Miksteków.pdf/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Po tych słowach wyszedł z zarośli i podszedł do drzewa cedrowego, na którem wisiał. Wpobliżu pnia leżały jeszcze lassa, któremi był przywiązany. Wziął ostry kamień i rozciął dolną część rzemieni tak, że wyglądały, jakby się rozdarły same. Potem wlazł na drzewo i przywiązał rzemienie do konara podobnie, jak były umocowane poprzednio. Teraz pozory przemawiały za tem, że krokodyle ściągnęły wiszącego.
Kiedy wrócił po tej krótkiej pracy, rzekł doń Bawole Czoło:
— Brat mój postąpił roztropnie. Komanczowie nie będą ani na chwilę przypuszczać, żeś uciekł.
Leżeli cicho w kryjówce i czekali. Po upływie pewnego czasu rozległ się tętent. Nadjechali dwaj Komanczowie.
— Uff! — zawołał jeden z nich, nie widząc idjanina na drzewie.
— Uciekł! — zawołał drugi.
— Nie! Lasso przerwane. Już go pożarły krokodyle.
— Nie wejdzie do Wiecznych Ostępów, pożarły go bowiem zwierzęta. Dusza jego błądzić będzie wśród tych nieszczęsnych cieni, które trawi rozpacz i ból. Przeklęty jest Apacz w tem i przyszłem życiu!
— Zsiadajmy z koni. Zaczekamy tu na resztę!
Zeskoczywszy, zabrali się do uwiązywania wierzchowców.
— Oskalpujemy ich? — zapytał Apacz.
— Dobrze, ale nie masz przecież noża.
Pshaw! Nóż wezmę od któregokolwiek z nich.
Oparł strzelbę o drzewo i posunął się naprzód. Miksteka mu towarzyszył. Dostawszy się na skraj za-

118