Strona:Karol May - Tajemnica Miksteków.pdf/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wczoraj wieczorem.
— Jak długo spałeś tutaj?
— Nie dłużej niż kwadrans.
— W takim razie Komanczowie przybędą wkrótce.
— Do stu djabłów!
— Jesteś vaquero, a nie znasz obyczajów wojowników indjańskich? Jakie mają według twego zdania zamiary wobec kobiet? Czy porwali je, by zażądać później okupu?
— Nie, na pewno nie! Porwali, by pojąć je za żony; są bardzo piękne.
— Słyszałem, że kobiety Miksteków słyną z urody. Komanczowie będą dokładać wszelkich starań, by zatrzeć za sobą ślady. Czy wszyscy mieli konie?
— Tak jest.
— W takim razie nie przybędą tu piechotą.
— Do djabła, nie pomyślałem o tem!
— Tak, zdaje się, że nie grzeszysz rozumem. Czy nie pomyślałeś o tem, że będą cię ścigać na koniach? Dlaczego położyłeś się spać?
— Byłem zbyt zmęczony.
— Dlaczego nie uciekłeś przynajmniej na drugi brzeg rzeki?
— Woda głęboka. Końby utonął...
— Dziękuj Bogu, że nie jesteśmy Komanczami. Zbudziłbyś się w raju, ale bez skalpu. Czyś głodny?
— Jak pies!
— No to chodź do łodzi. Ale odprowadź najpierw konia głębiej w krzaki, by go nikt nie widział.
Rozmowę prowadzili Unger i vaquero. Niedźwiedzie Serce wrócił do łodzi i odpoczywał na skórze

10