Strona:Karol May - Tajemnica Miksteków.pdf/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I mnie nie bardzo się powiodło z mymi czerwonymi braćmi. Niechaj więc rozproszą się teraz i szukają swych towarzyszy. Później, skoro się zbierzemy, powiem, jak zemstę wywrzeć.
— Gdzie się spotkamy?
— Tu, na tem miejscu.
— Dobrze, spróbujemy. Może tym razem szczęście nam bardziej dopisze...
Poszli, by szukać reszty niedobitków. Hrabia został jeszcze przez chwilę, sycąc się widokiem wiszącego nad krokodylami wroga, poczem odszedł również. Miał zamiar udać się do strumienia i zbadać, co tam robił Bawole Czoło w wigilję tego dnia. To było główną przyczyną, dla której namówił Komanczów, aby się oddalili.
Zaledwie hrabia odszedł, twarz Apacza rozjaśniła się, usta wydały okrzyk radości. Ponieważ przeciągnięto mu lasso pod ramionami, mógł podźwignąć się nieco, zupełnie jak na trapezie.
Mógł unieść nogi. Ale to jeszcze niewiele.
Udało mu się chwycić lasso rękami i wreszcie przytrzymać je na wysokości pół metra kolanem. Zginając więc ciało i chwytając lasso na przemian to rękami, to kolanami, windował się wgórę, aż, spocony wysiłkiem, dzięki olbrzymiej mocy swych mięśni, dostał się na konar. Przyległszy tam napoprzek, spoczywał z minutę. Wisząc bowiem przez cały czas swej pracy nogami do góry, dostał zawrotu głowy.
Narazie wymknął się krokodylom, lecz niebezpieczeństwo było jeszcze wielkie. Gdyby zjawił się teraz któryś z Komanczów, albo gdyby nie mógł oswobodzić

112