Strona:Karol May - Tajemnica Miksteków.pdf/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mnie wygnała. Tu klimat lepszy. Czy nie potrzebujecie vaquera, sennor?
— Nie.
— Ani cibolera?
— Także nie.
— A może jednak przydałbym się na coś?
— Mam ludzi dosyć, ale możecie zostać i odpocząć z drogi.
— Dziękuję. Zostanę czas jakiś. Żeby tylko nie ci dzicy!
— Czy boicie się Indjanina?
— Jednego nie, ale pięciu, dziesięciu, o i jak jeszcze! Idą słuchy, że Komanczowie mają ochotę przekroczyć granicę.
— Ależ to plotki! Nie wierzę, aby się odważyli. A więc rozgośćcie się w czeladnej, jedzcie i pijcie dosyta!
Don Pedro oddalił się, zostawiając Indjanina w przekonaniu, że w całej hacjendzie nikt nie przypuszcza, by wróg mógł być niedaleko. Wywiadowca nasz, jak widać, niezbyt był zmęczony, gdyż włóczył się po folwarku do południa, po południu zaś wsiadł na koń i odjechał. Okólną drogą wrócił do Komanczów, którzy oczekiwali go z niecierpliwością. Gdy opowiedział o swej wyprawie, na twarzy Czarnego Jelenia zabłysnął uśmiech krwiożerczy:
— Straszne będzie przebudzenie się hacjendy. Synowie Komanczów powrócą z łupem obfitym i wieloma skalpami!
Na wielkiej radzie wojennej postanowiono wyruszyć z nastaniem zmroku. O północy mieli być tuż przy

103