Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.2.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sek ściany. Właśnie w celach remontu farmer wykopał był koło domu dół, długi na cztery łokcie, szeroki na trzy, i wypełniony po brzegi gliną. Natchniony chęcią pracy, pędzę ku dołowi i zatrzymuję się — — jak myślicie, wobec czego, lub wobec kogo?
— Wobec niedźwiedzia? — zapytał Jemmy.
— Tak, wobec niedźwiedzia, który opuścił swój górski azyl i wywędrował, aby obejrzeć świat i ludzi. Ale to bynajmniej nie przypadło mi do gustu. Łotr obejrzał mnie z taką miną, że jednym potężnym susem, którego już chyba nie potrafię powtórzyć, cofnąłem się wstecz. Drapieżnik z taką samą szybkością skoczył za mną. Z niespodzianą zręcznością pędziłem co sił. Jak zaindyjski królewski tygrys doskoczyłem do drzewa i jak rakieta wspiąłem się na górę. Trudno uwierzyć, do czego zdolny jest człowiek w podobnych niesympatycznych sytuacjach.
— Jednakże był pan przedtem już wygimnastykowany? — zapytał Jemmy.
— Niebardzo, wcale niebardzo. Ale kiedy za kimś stoi niedźwiedź, wówczas człowiek nie pyta się, czy włażenie jest pożyteczne dla zdrowia, czy szkodliwe, tylko włazi z prawdziwą namiętnością, tak, jak ja wówczas. Na nieszczęście, drzewo było, jak już zaznaczyłem, zbyt gładkie. Nie zdołałem dotrzeć do gałęzi, a trzymać się pnia było niezmiernie trudno.

63