Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.1.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wówczas z Baumannem przybyłem w Czarne Góry, aby założyć sklep, miałem jedną słabą godzinę i z tego powodu dziś jeszcze utykam.
— Jakże się to stało?
— Całkiem niespodzianie, jak wszystko, czego się zawczasu nie spodziewa człowiek. Uprzytamnia się to przed mojem duchowem obliczem, jakgdyby zdarzyło się dzisiaj. Gwiazdy świeciły, żaby skrzeczały w pobliskiem błocku, gdyż zdarzyło się to, niestety, nie za dnia, ale w nocy. Baumann świecił nieobecnością, wyjechawszy do fortu Fettermann po nowe zapasy. Marcin spał, negr zaś Bob, który wyjechał zainkasować długi, jeszcze się nie ukazał. Jedynie koń jego wrócił do domu. Nazajutrz dopiero przybył sam murzyn z połamanemi gnatami bez złamanego szeląga. To nasi dłużnicy tak go obrobili. — — A więc, gwiazdy świeciły z nieba, gdy ktoś zapukał do drzwi. Tu na Zachodzie trzeba być przezornym, przeto nie odrazu otworzyłem drzwi, lecz zapytałem, kto zacz. Aby nie przedłużyć opowiadania, powiem tylko, że było ich pięciu Siouxów, którzy chcieli zamienić futra na proch. Powiedzieli, że muszą jeszcze przez całą noc maszerować, co tak wzruszyło moje saskie serce, że — wpuściłem ich do wnętrza.
— Co za nieostrożność!
— Czemu to? Nie zaznałem nigdy strachu. Zanim ich wpuściłem, zażądałem, aby złożyli na

88