Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.1.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nami, dopóki nie odpocznie. Ale kiedy wyruszamy, panowie?
— Naturalnie natychmiast! — odpowiedział Marcin.
— Stanowczo nie powinniśmy się guzdrać, — potwierdził Grubas — ale nie radzę także pędzić na łeb i na szyję. Droga wypadnie przez miejscowości, pozbawione wody i zwierzyny, musimy przeto zaopatrzyć się w żywność. A nie wiemy nadto, czy dziewięciu owych kłusowników, którym dziś odklepaliśmy pacierze, nie knuje przeciwko nam czegoś złego. Musimy się bezwzględnie przekonać, czy opuścili, lub czy opuszczą tę miejscowość. A następnie jak się rzecz ma z tym domem? Czy zostawimy go bez opieki?
— Tak — odpowiedział Marcin.
— Łatwo może się zdarzyć, że po powrocie zastaniecie popioły, lub próżną izbę.
— Drugiemu możemy zaradzić.
Młodzian wziął motykę i podważył czworokąt na glinianej podłodze. — Były tu zamaskowane drzwi, prowadzące do obszernej piwnicy, gdzie można było schować wszystko, czegoby się nie zabrało na wyprawę. Po ponownem zaklejeniu gliną, żaden niepowołany nigdyby się nie domyślił istnienia tego schowku. A nawet gdyby podpalano budynek, należało się spodziewać, że gliniana podłoga uchroni schowane rzeczy przed niszczycielskim żywiołem.

Mężczyźni jęli znosić do zagłębienia całą

67