Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.1.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mowy o obeldze. Wszak widzi pan stąd, że Indsmani trzymają broń wpogotowiu. Nie będą głupi, aby tak przecenić naszą liczbę, jakby pan sobie tego życzył. Jeśli napadniemy na nich, będą zaskoczeni tylko w pierwszej chwili. Jest ich dziesięć razy tylu, co nas. A nawet jeśli zwyciężymy, to przeleje się wiele, wiele krwi, a tego możnaby uniknąć. Wszak lepiej znaleźć sposób, który nas zaprowadzi do celu bez przelewu krwi.
— Tak, sir. O ile pan znajdzie taki sposób, to będę pana bardzo chwalił.
— Być może, już znalazłem. Pragnę wiedzieć jednak, jak się będzie na to zapatrywał Winnetou.
Rozmawiał przez kilka chwil z wodzem po apaczowsku, tak, że nikt nie mógł ich zrozumieć. Poczem zwrócił się ponownie do Długiego Davy'ego:
— Tak, ja sam z Winnetou dokonam tego czynu. Wy tutaj zostaniecie. Nawet jeśli nas nie zobaczycie w ciągu dwóch godzin, trwajcie na miejscu i nie ważcie się nic przedsięwziąć. Chyba, że usłyszycie trzykrotne ćwierkanie świerszcza, wówczas wypadnijcie z ukrycia.
— I co mamy czynić?
— Szybko, ale jak najciszej i niepostrzeżenie, podążcie do najbliższego namiotu, do

134