Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Sillan III.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Gdybym nie znał cię tak dobrze, gotów byłbym przypuścić, że brzmi to jak obawa! Mogą być sobie, czem im się podoba, ani mnie to ziębi, ani grzeje. Jeśli zaś nie mylisz się w przypuszczeniach, to tem bardziej, czatując na karawanę, nie będą mieli czasu zajmować się naszemi osobami. Nie mamy się ich czego obawiać. Ale co to... słyszysz?
Usłyszeliśmy nagle wyraźny tętent kopyt, i szybko wybiegliśmy na podwórze. Beduini w towarzystwie gospodarza odwiązali już nasze konie i usiłowali napróżno ich dosiąść. Skoro Halef to ujrzał, sięgnął do swego harapa, pochwyciłem go jednak w porę za rękę:
— Nie bij! Pozwól im, niech postawią na swojem. Nasze ogiery pozrzucają na ziemię i ukarzą ich dostatecznie za to zuchwalstwo.
Halef opanował swą złość i rzekł z niezbyt przyjaznym uśmiechem:
— Masz słuszność, sihdi! Trzeba tylko, aby tak spadli, żeby popamiętali to

81