Strona:Karol May - Sillan II.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ani jedno słowo. Podniesiono mnie i zaczęto wlec w różne strony, przyczem otarłem się kilkakrotnie o kamienne mury. Gdy mnie znowu położono na ziemi, rozpoczęła się rozmowa, prowadzona jednak, niestety, w języku perskim, którego wtedy nie znałem tak dobrze, jak dziś. Zapamiętałem tylko imię Gul-i-Sziraz, ponieważ powtórzono je kilkakrotnie. Po upływie jakiegoś czasu rozległ się odgłos oddalających się kroków, poczem wszystko ucichło.
— A Kepek? — zapytałem. — Co się z nim stało? Gdzież on był?
Na to odrzekł grubas:
— O emirze! Leżałem obok mego pana, gdyż potraktowano mnie tak samo, jak jego, i zawleczono do tej przeklętej dziury. Drżałem z niepokoju, aby mi się nie stało coś złego, to też ucieszyłem się bardzo, usłyszawszy jego głos. Zapytał, czy niema nikogo. Odpowiedziałem, że jestem obok, i zaczęliśmy omawiać sytuację.
— A szpiegowie, których zabraliście?
— Nie było ich tam.

111