Strona:Karol May - Sillan I.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na zachowają się spokojnie. Jeden ich okrzyk mógł zniweczyć cały nasz plan.
Wytężyłem słuch. Po jakimś czasie usłyszałem szelest kroków, mimo że Persowie znajdowali się jeszcze w sporej odległości od szałasu.
— Halefie, idą — szepnąłem.
— Doskonale. Rzemienie przygotowane — odparł.
Kroki zbliżyły się i umilkły przed szałasem. Persowie byli z pewnością przekonani, że nikt ich nie słyszy.
Z pochylonym grzbietem podszedłem do wiszącej nad drzwiami zasłony, która się po chwili poruszyła. Powstała szpara, przez którą mogłem patrzeć. Ktoś wczołgał się przez otwór i stanął w szałasie. Wyprostowałem się i ująłem przybysza za rękę.
— Sill? — zapytał szeptem.
— Tak, sill, — odrzekłem i pociągnąłem go ode drzwi w stronę Halefa.
Potem chwyciłem go lewą ręką za gardło, prawą zaś wymierzyłem w skroń dwa uderzenia. Rozległo się tylko bolesne

94