— Przynieś z tratwy rzemienie, zwiążemy ich! — odrzekłem.
Zostałem przy szyicie. Halef zaś oddalił się, aby spełnić moje polecenie. Po kilku minutach wszyscy trzej mieli skrępowane ręce i nogi.
— Co teraz? — zapytał Halef. — Czy związanie ich było konieczne?
— Tak.
— A może lepiej na innem miejscu rozbić obóz?
— Ani mi się śni! Przecież zwyciężyliśmy. Poza tem musimy się wyspać; nie myślę tracić dla tych ludzi nawet pięciu minut. Zobaczymy, co mają przy sobie!
— Chcesz zabrać łupy? To niepodobne do ciebie, sihdi!
— Nie, nie mam tego zamiaru, ale może w ten sposób dowiemy się, kim właściwie jest wrzekomy szahzahda.
Chodziło mi jeszcze o coś, ale nie powiedziałem tego na głos ze względu na Ojca Korzeni, który nie utracił przytomności. Znaleźliśmy przy nim tylko pieniądze i rachunek, o którym już była
Strona:Karol May - Sillan I.djvu/47
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
45