Strona:Karol May - Sillan I.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kiem, roześmiał się na całe gardło i odparł:
— Co takiego? Chcesz mnie zmusić do milczenia? Ten twój effendi ma mnie powalić na ziemię? Nie przestraszę się takich chłystków! A twoje groźby, karle, mogą mnie tylko rozśmieszyć, gdyż...
I tym razem nie dopowiedział zdania, lecz z bardziej dosadnego powodu, niż przedtem. Halef, czuły na każdą obelgę, w szczególną pasję wpadał, skoro drwił kto z jego małego wzrostu. Wtedy to kara następowała błyskawicznie. I tym razem, skoro tylko padło słowo karzeł, Halef uderzył Persa w twarz batem ze skóry krokodylej z taką siłą, że uderzony cofnął się, krzycząc wniebogłosy i ledwie się trzymając na nogach. Ukrywszy twarz w dłoniach, zachwiał się na wszystkie strony. Obydwaj jego kamraci porwali się z miejsc z wyciągniętemi nożami. Halef stanął naprzeciw nich z wysoko podniesionym batem. Oczy mu świeciły niesamowitym blaskiem. Zerwałem się również i stanąłem wpogotowiu. Mierzyliśmy się przez chwilę spojrzeniem, nie

43