— Tak.
Na te słowa szyit zerwał się z ziemi, splunął przede mną i zawołał:
— Bi Khatir-i-Khuda! — Na miłość Boską! Cośmy uczynili?! Siedzieliśmy obok śmierdzącego ścierwa, obok niewiernego, który wierzy w kobietę Miryem, a kłamcę Iza uważa za Boga! Niechaj Allah was przeklnie! Zbrukaliśmy się i musimy...
Nie dokończył. Nie ruszałem się z miejsca, wiedząc, że Halef wystąpi w mojem imieniu. Nie powściągałem go tym razem. Skoczył na równe nogi, sięgnął ręką do pasa po bat i ryknął straszliwie:
— Milcz, bezwstydniku! Tę obelgę możesz łatwo przypłacić życiem! Wystarczy, aby mój effendi pomacał cię ręką, a padniesz trupem. Ale nie warto, by tak dostojny effendi się wysilał. Jeżeli powiesz choć jeszcze jedno obelżywe słowo, ja się z tobą porachuję!
Ojciec Korzeni cofnął się o krok, obrzucił przeciwnika lekceważącym wzro-
Strona:Karol May - Sillan I.djvu/44
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
42