Strona:Karol May - Sąd Boży.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Wystąpił problem z korektą tej strony.

do tęgiego krzewu, aby nie mógł ukradkiem ruszyć się z miejsca. Skoro skończyli, Dick otarł swe tłuste ręce i rzekł z zadowoleniem:
— Przy panu wcale inaczej się żyje, sir! Zajeżdżamy szkapy od miesięcy, a nie zdarzyło się nic godnego uwagi; ledwo zaś pana spotkaliśmy, a już tkwimy po szyję w przygodach.
— A przedwczorajszy napad? Czy to nie była przygoda? — zapytałem.
— Była dla innych; nas nie dosięgła. A gdyby nawet, zawszeć czuwaliście wpobliżu. W ciągu jednego tygodnia przeżywa się z wami więcej, niż z kim innym w ciągu roku. Wiadoma to rzecz. Teraz trzymamy mocno starego przeklętnika i możemy o czem innem pomyśleć. Co pan powie o potrawie rybiej? Nasze mięso już prawie na wyczerpaniu.
— Czy macie aby wędki?
— Co za pytanie? Co też panu po głowie się błąka, sir! Jest Dick Hammerdull, a niema wędek? Spytaj pan raczej, czy w naszej miłej San Juan znajdziemy ryby. A może chcesz w yłowić i wysmażyć pijawki, Pitt Holbers, stary coonie?
— Hm! Jeśli myślisz, że są tak tłuste jak ty, Dicku, to można. Milsze mi jednak ryby, mój przysmak umiłowany. Żołądek mój nie zniósłby dzisiaj pijawek.

Tak długą mówkę rzadko kiedy palił Pitt

36