Strona:Karol May - Sąd Boży.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ośmielisz się nazwać mnie jeszcze raz psem! — odpowiedziałem, wstając z miejsca i kierując na niego rewolwer.
— Ja również! — zagroził Halef, którego tak poniósł gorący temperament, że wyciągnął obydwa pistolety. – Czy sądzisz, że słynny Hadżi Kara ben Nemzi Effendi pozwoli się bezkarnie znieważać?
Szir Saffi opuścił rękę i spytał zwolna, spojrzawszy na mnie ze zdziwieniem:
— Kara — — ben — — Nemzi? Przyjaciel Mohammed Emina, szeika Haddedinów?
— Tak.
— Emir, który niedawno był u szczepu Jussufi i pomógł w walce przeciwko Kurdom Mir-Mahmalli?
— Tak.
— W takim razie znam cię — słyszałem o twoich czynach. Masz strzelby czarodziejskie, z których możesz strzelać sto i tysiąc razy bez nabijania; masz czarnego konia, w którym tkwi brat szejtana, — djabeł. On ci pomaga!
— Czy chcesz wystawić się na pośmiewisko?
— Nikt się nie będzie śmiał, skoro usłyszy to wszystko, czego ja dowiedziałem się o tobie i twoim małym słudze, który jest

227